wtorek, 15 lutego 2011

Pierwszy kontakt

Choć historia upadku prekolumbijskich cywilizacji jest bardzo odległa, scenariusz zagłady poprzez epidemie jeszcze się nie skończył. W Ameryce Południowej wciąż istnieją plemiona, które nie miały kontaktu z otaczającym je światem. Ich członkowie nie mają więc odporności na zarazki, które w pozostałych regionach świata są zupełnie niegroźne. Przynoszą je, często nieświadomie, zarówno ludzie, którzy pracują przy wyrębie lasów i budowie dróg, jak i podróżnicy czy naukowcy.

O prawo do samostanowienia i poszanowania ziemi izolowanych plemion walczy organizacja Survival International. Pod hasłem Postęp może zabić przypomina o konsekwencjach zderzenia z cywilizacją, takich jak choroby, głód, uzależnienia od środków psychoaktywnych czy samobójstwa spowodowane alienacją Indian wypędzonych z ich własnych domów.

O doświadczeniu pierwszego kontaktu opowiadają Yanomami, którzy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych narażeni zostali na poważne choroby w wyniku rządowych planów rozbudowy sieci dróg oraz polityki asymilacji.

Z globalizacją wiąże się nie tylko epidemia chorób, ale i przemoc. W 1993 roku grupa poszukiwaczy złota zamordowała szesnastu Yanomami, w tym małe dziecko. Brazylijski sąd zakwalifikował sprawę jako ludobójstwo i skazał pięciu sprawców. Jak informuje Survival International, jest to jeden z niewielu przypadków prawomocnego wyroku w sprawie o ludobójstwo.

środa, 15 grudnia 2010

Kto odkrył Amerykę? Pytanie źle zadane

Popełniamy błąd, gdy mówimy, że to Leif Eriksson odkrył Amerykę, a także gdy mówimy, że dokonał tego Krzysztof Kolumb. Obaj bowiem przybyli za późno. Obaj odkryli jedynie Amerykanów.

Thor Heyerdahl, Spotkanie u brzegów Ameryki, Gdańsk 1999, s. 106.

wtorek, 14 grudnia 2010

Kto odkrył Amerykę?

Leif Eriksson dostrzega Amerykę, Christian Krogh

To nie Krzysztof Kolumb był pierwszym Europejczykiem, który dopłynął do wybrzeży Ameryki. Wiele wieków przed nim dokonali tego wikingowie.

Na początku ubiegłego tysiąclecia Leif Eriksson udał się na poszukiwanie nowego lądu na zachód od Grenlandii. Opływając cieśninę Davisa dotarł do Ameryki Północnej i odkrył krainę nazwaną Winlandią. Badacze nie są pewni co do pochodzenia tej nazwy. Niektórzy sugerują, że wikingowie dotarli tak daleko na południe, że zobaczyli winorośla. Inni twierdzą, że słowo vin oznaczało pastwisko lub łąkę.

Wyprawy wikingów

L'Anse aux Meadows w północnej części Nowej Funlandii była osadą wikingów, założoną prawdopodobnie około 1000 roku. Miejsce to odkryli i zbadali Helge Marcus Ingstad oraz jego żona Anne Stine Ingstad w latach 60. XX wieku. L'Anse aux Meadows wpisane jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Czy północny przylądek Nowej Funlandii to przywoływana w sagach kraina zwana Winlandią? Badacze sugerują, że wikingowie podróżowali dalej na południe. W ich dobytku archeolodzy znaleźli owoce orzecha szarego, którego północną granicą występowania są okolice Nowego Brunszwiku. Co ciekawe, podobna jest granica upraw winorośli. Być może w sagach mówiących o wikingu, który wrócił do osady pijany po zjedzeniu jakichś owoców, jest ziarnko prawdy.

Ludy zamieszkujące północną Amerykę wikingowie nazwali Skraelingami. Sagi mówią o pokojowym handlu z Indianami, ale w końcu także i o wrogości pomiedzy tubylcami a osadnikami.

Najnowsze odkrycia wskazują, że około 1000 roku nie tylko pierwsi Europejczycy stanęli na amerykańskiej ziemi, ale i Amerykanie znaleźli się na terenie Europy. Po przebadaniu kilku islandzkich rodzin genetycy znaleźli u nich gen C1e, który jest typowy dla rdzennej ludności Ameryki. Oznacza to, że wikingowie prawdopodobnie przywieźli na Islandię amerykańską kobietę, ponieważ tylko kobiety przekazują pulę genów mitochondrialnych. Badaczy dziwi jednak brak jakichkolwiek odniesień do tego wydarzenia w historycznych źródłach.

środa, 8 grudnia 2010

Podbój Ameryki według Charlesa C. Manna

W 1491 roku Inkowie władali największym imperium na świecie; większym niż Chiny dynastii Ming czy subsaharyjskie Songhaj. Nie mogło się z nim równać nawet imperium osmańskie w szczytowym okresie ekspansji ani Trójprzymierze (jak się fachowo nazywa państwo azteckie), nie mówiąc już o którymkolwiek z królestw i cesarstw europejskich.

Charles C. Mann, 1491. Ameryka przed Kolumbem, Poznań 2008, s. 91.

Autor książki stara się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego potężni Inkowie przegrali starcie z niewielką grupą konkwistadorów. Mann zupełnie ignoruje tezę Heyerdahla o pokojowym przywitaniu Europejczyków jako wysłanników bądź następców inkaskiego bóstwa. Odwołuje się natomiast do aktualnych odkryć archeologicznych, najnowszych badań biologów i genetyków, a także spisanych przez hiszpańskich kronikarzy relacji o prekolumbijskiej cywilizacji.

W chwili przybycia Pizarra do Ameryki kraj Inków przeżywał wewnętrzne problemy. Wieloletnia, bratobójcza walka o tron podzieliła silne imperium i ułatwiła Hiszpanom podbój. Atahualpa, który wyszedł zwycięsko z wojny domowej, spotkał się z Pizarrem 16 listopada 1532 roku na głównym placu Cajamarki. Został zaatakowany pod pretekstem świętokradztwa, kiedy odrzucił wręczony mu brewiarz. Hiszpanie otworzyli ogień, a dowódcy skierowali ukryty oddział jeźdźców na plac. Tak rozpoczęła się bitwa pod Cajamarka zakończona aresztowaniem Atahualpy i rozbiciem jego oddziałów.

Pojmanie Atahualpy

Zazwyczaj wśród najważniejszych przyczyn podboju imperium Inków wskazuje się stalowe uzbrojenie Hiszpanów, broń palną oraz konie. Mann odpiera te jednostronne argumenty, twierdząc, że Inkowie mogli zwyciężyć z niewielką grupą konkwistadorów używając swojej najlepszej broni - procy miotającej rozgrzane kamienie owinięte płonącą bawełną. Bardziej niż stal przyczyniły się do sukcesu Pizarra konie, pisze autor. Były to zwierzęta nieznane w Ameryce i znacznie potężniejsze od lam. Ale i tutaj przewaga Hiszpanów mogła okazać się pozorna, ponieważ różne regiony państwa Inków połączone były siecią stromych, schodkowych dróg nieprzystosowanych do kroku konia. Przyjmując odpowiedną strategię, Inkowie mogli szybciej się poruszać, przekazywać sobie informacje i w kilku manewrach pobić przeciwników.

Bezpośrednią przyczyną upadku imperium było - według Manna - połączenie takich czynników jak zaskoczenie przeciwnika bronią palną i kawalerią oraz scentralizowana struktura dowodzenia armią inkaską, przez którą po utracie przywódcy niemożliwe było szybkie reagowanie i podejmowanie decyzji.

Charles C. Mann wskazuje także na długotrwałe, negatywne skutki wojny domowej oraz na epidemie tyfusu, grypy, ospy i odry, których śmiertelne żniwa mogły sięgać nawet dziewięćdziesiąt procent populacji. Co więcej, Mann twierdzi, że ten sam scenariusz (wyludnienie spowodowane epidemiami oraz wewnętrzne konflikty polityczne) miał miejsce na wschodnim wybrzeży Ameryki Północnej oraz w środkowym Meksyku.

Podbój Ameryki według Thora Heyerdahla

Thor Heyerdahl
Dwa z największych średniowiecznych imperiów, posiadające większe armie niż jakiekolwiek inne współczesne im państwo, zostały podporządkowane garstce cudzoziemców; podbite przez niewielu przybyłych na łodziach jasnoskórych i brodatych mężczyzn, których wzięto za kogo innego. Tubylcy mylnie uznali ich za przyjaźnie usposobionych imigrantów z dawnych czasów, osadników, o których pamięć była wciąż żywa w ustnej tradycji, pisanych opowieściach i sztukach plastycznych.

Thor Heyerdahl, Spotkanie u brzegów Ameryki, Gdańsk 1999, s. 110.

Mowa oczywiście o cywilizacji Azteków podbitej przez Hernána Cortésa oraz cywilizacji Inków podbitej przez Francisco Pizarro. Konkwistadorzy dysponowali niewielkimi oddziałami uzbrojonych żołnierzy, którzy z łatwością wkroczyli do zaludnionych, bogatych miast największych prekolumbijskich społeczności. Jak to możliwe, że tak niewielu podbiło tak wielu?

Jeden z rozdziałów książki Heyerdahla nosi tytuł Posłuchajmy podbitych i taka też jest metodologia norweskiego podróżnika i antropologa. Heyerdal wnikliwie analizuje azteckie i inkaskie mity, szukając w nich odpowiedzi na powyższe pytanie.

Quetzalcoatl, jedno z najważniejszych bóstw w panteonie Azteków, przedstawiany był jako bóg słońca, który przybył ze wschodu. Jego wygląd znacząco odbiegał od wyglądu przedstawicieli miejscowych ludów - miał on jasną skórę i brodę, nosił długą, luźną szatę. Quetzalcoatl był też twórcą kultury, który obdarował ludzi kukurydzą i innymi uprawnymi roślinami, nauczył ich rzemiosła i określił prawa. Podobieństwo pomiędzy azteckim Quetzalcoatlem a inkaskim Wirakoczą sugeruje, że dzieje tych dwóch odrębnych kultur naznaczone zostały tym samym wydarzeniem, przybyciem tajemniczych ludzi ze wschodu. Istnienie bóstw, które wykazywały podobieństwo do jasnoskórych Hiszpanów z zarostem ułatwiło konkwistadorom wdarcie się do wielkich imperiów i zapanowanie nad ich ludnością.

Mitologia Azteków i Inków dostarcza Heyerdahlowi potwierdzenia dyfuzjonistycznej tezy o morskich kontaktach Starego i Nowego Świata, które miały miejsce długo przez Krzysztofem Kolumbem. Według podróżnika, który sam przebył Ocean Atlantycki na tradycyjnej papirusowej tratwie Ra II, starożytni mieszkańcy Afryki mogli dotrzeć do brzegów Ameryki. Podróże te dały początek historii i mitologii amerykańskich kultur, która następnie przyczyniła sie do ich upadku.

Trasy wypraw Ra I i Ra II

Choć Heyerdahl wspomina również o innych czynnikach ułatwiających podbój, takich jak podsycanie przez konkwistadorów niechęci ościennych plemion do wielkich ośrodków władzy czy też wojny domowe pomiędzy następcami tronu, upadek prekolumbijskich cywilizacji nazywa ceną za omyłkę wynikłą z zaufania do własnej historii.

wtorek, 16 listopada 2010

David Grann, Zaginione miasto Z


D. Grann, Zaginione miasto Z. Amazońska wyprawa tropem zabójczej obsesji,
Warszawa: W.A.B. 2010.

Trudno oderwać się od tej fascynującej lektury, która zabiera czytelnika nie tylko do dalekiej i niebezpiecznej amazońskiej dżungli, ale i w czasy, kiedy na mapie świata znajdowały się ostatnie białe plamy.

Bohaterem książki jest Percy Fawcett, brytyjski wojskowy i odkrywca, członek Królewskiego Towarzystwa Geograficznego, uważany za jednego z ostatnich indywidualnych eksploratorów ery wiktoriańskiej, ponieważ wyruszał zazwyczaj z niewielką grupą mężczyzn, zaopatrzony jedynie w kompas, maczetę i podstawowe zapasy żywności i leków. W latach 1906-1925 Fawcett zorganizował kilka wypraw do Amazonii w celu wyznaczenia brazylijsko-boliwijskiej granicy oraz - co stało się obsesją podróżnika - odnalezienia pozostałości bogatej i potężnej cywilizacji prekolumbijskiej schowanej w sercu dżungli.

Ostatnia z wypraw, na którą zabrał Fawcett swojego syna i jego najlepszego przyjaciela, zakończyła się zaginięciem podróżników. Brak wieści skłaniał rodzinę i przyjaciół, a także całą zachodnią opinię publiczną, która z zapartym tchem śledziła dokonania Brytyjczyków, do wyobrażania sobie dalszych losów wyprawy. W nieprzyjaznej dżungli nawet tak doświadczony podróżnik jak Fawcett narażony był na atak ze strony Indian bądź śmierć spowodowaną chorobami, głodem i wycieńczeniem organizmu. Byli jednak i tacy, którzy sądzili, że Fawcett odnalazł swoje zaginione miasto Z, ale utrudnił to innym podróżnikom, ponieważ świadomie zacierał swoje ślady, podając w planach trasy złe współrzędne.

David Grann, amerykański dziennikarz tygodnika The New Yorker, z pieczołowitością opisuje realia początków XX wieku i motywy, które skłaniały ludzi pokroju Fawcetta do ryzykownych, ale i przynoszących sławę wypraw w nieznane. Książka Granna jest doskonale udokumentowana, przedstawia zarówno naukowe ustalenia ówczesnych antropologów, którzy byli zdania, że w nieprzyjaznej dżungli nie mogła powstać żadna rozwinięta kultura, jak i popularne, fantastyczne narracje w rodzaju Zaginionego świata Artura Conan Doyle'a, nawiasem mówiąc książki zainspirowanej działalnością Fawcetta.

Dzięki uprzejmości rodziny Fawcetta dziennikarz dotarł także do niepublikowanych notatek, dzienników i listów. Wyłania się z nich obraz człowieka ogarniętego obsesyjną myślą o mieście Z, jak sam je nazywał. Percy Fawcett rzeczywiście świadomie zacierał za sobą ślady, podawał złe współrzędne i za wszelką cenę chciał odkryć bogactwa zaginionego świata jako pierwszy.

David Grann mozolnie przedzierał przez gąszcz materiałów, dokumentów i map, ale wkrótce porzucił wycięte lasy papieru i wyruszył do prawdziwej zielonej dżungli w poszukiwaniu śladów wyprawy z 1925 roku. Choć wielu przed nim próbowało je odnaleźć, niemal wszystkie ekspedycje poniosły na tym polu porażkę - zaginęły podobnie jak ekipa Fawcetta bądź zakończyły się odwrotem i ucieczką przed nieprzyjaznymi grupami Indian. Wyprawa dziennikarza nie jest pod tym względem wyjątkiem. A jednak nie jest ona zupełnie bezowocna. David Grann dotarł do ludu Kalapalo, który prawdopodobnie jako ostatni widział Fawcetta żywego. Po krótkim przystanku w ich wiosce brytyjski podróżnik wyruszył dalej, na tereny zajmowane przez wojownicze plemiona.

Po spotkaniu z Kalapalo Grann ruszył dalej - do wioski Kuikuro, gdzie spotkał się z Michaelem Heckenbergerem, który już wiele lat prowadzi tam archeologiczne badania. Kuikuro, podobnie jak wiele innych plemion, żyją w gęstej dżungli, która - jak przekonywali antropolodzy - jest fałszywym rajem, miejscem, gdzie niemożliwe było powstanie złożonej kultury. A jednak las nosi ślady ludzkiej działalności, pełen jest obronnych wałów, grobli i dróg, które tworzą skomplikowany układ łączący wioski.

Przeczucie Fawcetta, że w głębi dżungli mogą kryć się ślady wspaniałej cywilizacji, tak często ośmieszane przez antropologów wyznających środowiskowy determinizm, okazało się zadziwiająco trafne. Choć Grann nie znalazł tego czego szukał, wnioski płynące z jego podróży i ze spotkania z Heckenbergerem przerastają najśmielsze oczekiwania czytelnika. Prekolumbijskie kultury Ameryki, choć wciąż kryją wiele tajemnic, są wnikliwie badane przez archeologów i antropologów wyzwolonych z łańcuchów XIX-wiecznego determinizmu. Aby poznać najnowsze ustalenia, słusznie podpowiada David Grann, warto sięgnąć po książkę 1491. Ameryka przed Kolumbem Charlesa C. Manna.

A co naprawdę stało się z Fawcettem? Tylko las zna prawdę.

Kauczukowy boom w Amazonii

Krzysztof Kolumb jako pierwszy opisał Indian odbijających piłkę zrobioną z dziwnej, lepkiej substancji spływającej z drzew tropikalnych, ale dopiero w roku 1869, kiedy B.F. Goodrich wyprodukował w Stanach pierwsze opony samochodowe, Amazonię, która miała właściwie całkowity monopol na najwyższej jakości lateks, ogarnęło kauczukowe szaleństwo.

D. Grann, Zaginione miasto Z. Amazońska wyprawa tropem zabójczej obsesji, Warszawa 2010, s. 99 - 100.
Nacinanie kory kauczukowca

Popyt na gumę pozyskiwaną z brazylijskiego kauczukowca rozpoczął poważne przemiany ekonomiczne i społeczne w Amazonii końca XIX wieku. Przemysł ten spowodował napływ robotników i bandytów, wycinanie lasów pod budowę kolei i dróg oraz naruszenie przez białych osadników izolacji, w jakiej do tego czasu żyło wiele indiańskich plemion. Kauczukowi przemysłowcy zajmowali przede wszystkim tereny wzdłuż Amazonki i jej dopływów, gdyż poruszanie się po rzece było stosunkowo najbezpieczniejszą i najłatwiejszą drogą do wnętrza dżungli. Próbowano także zbudować kolej łączącą Brazylię i Boliwię, ale wielu robotników zginęło z powodu chorób lub ataków Indian. Szczyt boomu kauczukowego przypada na lata 1879 - 1912.


W wyniku rozwoju przemysłu kauczukowego na Amazonką powstały pierwsze miasta, a największym z nich było Manaus. Wielcy przemysłowcy zarabiali na eksporcie gumy olbrzymie pieniądze, przewyższające nawet dochody z handlu kawą w innych regionach Ameryki Południowej.

Na przełomie lat 80. i 90. XIX wieku wybudowano w Manaus Teatro Amazonas, wspaniały budynek opery, który stanowił symbol bogactwa kauczukowych baronów. Niemal wszystkie materiały sprowadzono z Europy: marmur pochodził z Włoch, części stalowe z Anglii, meble ze stolicy Francji, a szkło żyrandoli z Murano. Kopuła opery wyłożona jest mozaiką w narodowych barwach Brazylii.

Teatro Amazonas w Manaus

Kauczukowy boom zakończył się, kiedy Brazylia straciła monopol w produkcji gumy. Przyczynił sie do tego Sir Henry Alexander Wickham, który w 1976 roku przemycił nasiona kauczukowca do Anglii, do Royal Botanic Gardens, Kew. Anglicy z powodzeniem rozpoczęli uprawę tej rośliny w Malezji, na Sri Lance i w Afryce.