środa, 15 grudnia 2010

Kto odkrył Amerykę? Pytanie źle zadane

Popełniamy błąd, gdy mówimy, że to Leif Eriksson odkrył Amerykę, a także gdy mówimy, że dokonał tego Krzysztof Kolumb. Obaj bowiem przybyli za późno. Obaj odkryli jedynie Amerykanów.

Thor Heyerdahl, Spotkanie u brzegów Ameryki, Gdańsk 1999, s. 106.

wtorek, 14 grudnia 2010

Kto odkrył Amerykę?

Leif Eriksson dostrzega Amerykę, Christian Krogh

To nie Krzysztof Kolumb był pierwszym Europejczykiem, który dopłynął do wybrzeży Ameryki. Wiele wieków przed nim dokonali tego wikingowie.

Na początku ubiegłego tysiąclecia Leif Eriksson udał się na poszukiwanie nowego lądu na zachód od Grenlandii. Opływając cieśninę Davisa dotarł do Ameryki Północnej i odkrył krainę nazwaną Winlandią. Badacze nie są pewni co do pochodzenia tej nazwy. Niektórzy sugerują, że wikingowie dotarli tak daleko na południe, że zobaczyli winorośla. Inni twierdzą, że słowo vin oznaczało pastwisko lub łąkę.

Wyprawy wikingów

L'Anse aux Meadows w północnej części Nowej Funlandii była osadą wikingów, założoną prawdopodobnie około 1000 roku. Miejsce to odkryli i zbadali Helge Marcus Ingstad oraz jego żona Anne Stine Ingstad w latach 60. XX wieku. L'Anse aux Meadows wpisane jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Czy północny przylądek Nowej Funlandii to przywoływana w sagach kraina zwana Winlandią? Badacze sugerują, że wikingowie podróżowali dalej na południe. W ich dobytku archeolodzy znaleźli owoce orzecha szarego, którego północną granicą występowania są okolice Nowego Brunszwiku. Co ciekawe, podobna jest granica upraw winorośli. Być może w sagach mówiących o wikingu, który wrócił do osady pijany po zjedzeniu jakichś owoców, jest ziarnko prawdy.

Ludy zamieszkujące północną Amerykę wikingowie nazwali Skraelingami. Sagi mówią o pokojowym handlu z Indianami, ale w końcu także i o wrogości pomiedzy tubylcami a osadnikami.

Najnowsze odkrycia wskazują, że około 1000 roku nie tylko pierwsi Europejczycy stanęli na amerykańskiej ziemi, ale i Amerykanie znaleźli się na terenie Europy. Po przebadaniu kilku islandzkich rodzin genetycy znaleźli u nich gen C1e, który jest typowy dla rdzennej ludności Ameryki. Oznacza to, że wikingowie prawdopodobnie przywieźli na Islandię amerykańską kobietę, ponieważ tylko kobiety przekazują pulę genów mitochondrialnych. Badaczy dziwi jednak brak jakichkolwiek odniesień do tego wydarzenia w historycznych źródłach.

środa, 8 grudnia 2010

Podbój Ameryki według Charlesa C. Manna

W 1491 roku Inkowie władali największym imperium na świecie; większym niż Chiny dynastii Ming czy subsaharyjskie Songhaj. Nie mogło się z nim równać nawet imperium osmańskie w szczytowym okresie ekspansji ani Trójprzymierze (jak się fachowo nazywa państwo azteckie), nie mówiąc już o którymkolwiek z królestw i cesarstw europejskich.

Charles C. Mann, 1491. Ameryka przed Kolumbem, Poznań 2008, s. 91.

Autor książki stara się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego potężni Inkowie przegrali starcie z niewielką grupą konkwistadorów. Mann zupełnie ignoruje tezę Heyerdahla o pokojowym przywitaniu Europejczyków jako wysłanników bądź następców inkaskiego bóstwa. Odwołuje się natomiast do aktualnych odkryć archeologicznych, najnowszych badań biologów i genetyków, a także spisanych przez hiszpańskich kronikarzy relacji o prekolumbijskiej cywilizacji.

W chwili przybycia Pizarra do Ameryki kraj Inków przeżywał wewnętrzne problemy. Wieloletnia, bratobójcza walka o tron podzieliła silne imperium i ułatwiła Hiszpanom podbój. Atahualpa, który wyszedł zwycięsko z wojny domowej, spotkał się z Pizarrem 16 listopada 1532 roku na głównym placu Cajamarki. Został zaatakowany pod pretekstem świętokradztwa, kiedy odrzucił wręczony mu brewiarz. Hiszpanie otworzyli ogień, a dowódcy skierowali ukryty oddział jeźdźców na plac. Tak rozpoczęła się bitwa pod Cajamarka zakończona aresztowaniem Atahualpy i rozbiciem jego oddziałów.

Pojmanie Atahualpy

Zazwyczaj wśród najważniejszych przyczyn podboju imperium Inków wskazuje się stalowe uzbrojenie Hiszpanów, broń palną oraz konie. Mann odpiera te jednostronne argumenty, twierdząc, że Inkowie mogli zwyciężyć z niewielką grupą konkwistadorów używając swojej najlepszej broni - procy miotającej rozgrzane kamienie owinięte płonącą bawełną. Bardziej niż stal przyczyniły się do sukcesu Pizarra konie, pisze autor. Były to zwierzęta nieznane w Ameryce i znacznie potężniejsze od lam. Ale i tutaj przewaga Hiszpanów mogła okazać się pozorna, ponieważ różne regiony państwa Inków połączone były siecią stromych, schodkowych dróg nieprzystosowanych do kroku konia. Przyjmując odpowiedną strategię, Inkowie mogli szybciej się poruszać, przekazywać sobie informacje i w kilku manewrach pobić przeciwników.

Bezpośrednią przyczyną upadku imperium było - według Manna - połączenie takich czynników jak zaskoczenie przeciwnika bronią palną i kawalerią oraz scentralizowana struktura dowodzenia armią inkaską, przez którą po utracie przywódcy niemożliwe było szybkie reagowanie i podejmowanie decyzji.

Charles C. Mann wskazuje także na długotrwałe, negatywne skutki wojny domowej oraz na epidemie tyfusu, grypy, ospy i odry, których śmiertelne żniwa mogły sięgać nawet dziewięćdziesiąt procent populacji. Co więcej, Mann twierdzi, że ten sam scenariusz (wyludnienie spowodowane epidemiami oraz wewnętrzne konflikty polityczne) miał miejsce na wschodnim wybrzeży Ameryki Północnej oraz w środkowym Meksyku.

Podbój Ameryki według Thora Heyerdahla

Thor Heyerdahl
Dwa z największych średniowiecznych imperiów, posiadające większe armie niż jakiekolwiek inne współczesne im państwo, zostały podporządkowane garstce cudzoziemców; podbite przez niewielu przybyłych na łodziach jasnoskórych i brodatych mężczyzn, których wzięto za kogo innego. Tubylcy mylnie uznali ich za przyjaźnie usposobionych imigrantów z dawnych czasów, osadników, o których pamięć była wciąż żywa w ustnej tradycji, pisanych opowieściach i sztukach plastycznych.

Thor Heyerdahl, Spotkanie u brzegów Ameryki, Gdańsk 1999, s. 110.

Mowa oczywiście o cywilizacji Azteków podbitej przez Hernána Cortésa oraz cywilizacji Inków podbitej przez Francisco Pizarro. Konkwistadorzy dysponowali niewielkimi oddziałami uzbrojonych żołnierzy, którzy z łatwością wkroczyli do zaludnionych, bogatych miast największych prekolumbijskich społeczności. Jak to możliwe, że tak niewielu podbiło tak wielu?

Jeden z rozdziałów książki Heyerdahla nosi tytuł Posłuchajmy podbitych i taka też jest metodologia norweskiego podróżnika i antropologa. Heyerdal wnikliwie analizuje azteckie i inkaskie mity, szukając w nich odpowiedzi na powyższe pytanie.

Quetzalcoatl, jedno z najważniejszych bóstw w panteonie Azteków, przedstawiany był jako bóg słońca, który przybył ze wschodu. Jego wygląd znacząco odbiegał od wyglądu przedstawicieli miejscowych ludów - miał on jasną skórę i brodę, nosił długą, luźną szatę. Quetzalcoatl był też twórcą kultury, który obdarował ludzi kukurydzą i innymi uprawnymi roślinami, nauczył ich rzemiosła i określił prawa. Podobieństwo pomiędzy azteckim Quetzalcoatlem a inkaskim Wirakoczą sugeruje, że dzieje tych dwóch odrębnych kultur naznaczone zostały tym samym wydarzeniem, przybyciem tajemniczych ludzi ze wschodu. Istnienie bóstw, które wykazywały podobieństwo do jasnoskórych Hiszpanów z zarostem ułatwiło konkwistadorom wdarcie się do wielkich imperiów i zapanowanie nad ich ludnością.

Mitologia Azteków i Inków dostarcza Heyerdahlowi potwierdzenia dyfuzjonistycznej tezy o morskich kontaktach Starego i Nowego Świata, które miały miejsce długo przez Krzysztofem Kolumbem. Według podróżnika, który sam przebył Ocean Atlantycki na tradycyjnej papirusowej tratwie Ra II, starożytni mieszkańcy Afryki mogli dotrzeć do brzegów Ameryki. Podróże te dały początek historii i mitologii amerykańskich kultur, która następnie przyczyniła sie do ich upadku.

Trasy wypraw Ra I i Ra II

Choć Heyerdahl wspomina również o innych czynnikach ułatwiających podbój, takich jak podsycanie przez konkwistadorów niechęci ościennych plemion do wielkich ośrodków władzy czy też wojny domowe pomiędzy następcami tronu, upadek prekolumbijskich cywilizacji nazywa ceną za omyłkę wynikłą z zaufania do własnej historii.

wtorek, 16 listopada 2010

David Grann, Zaginione miasto Z


D. Grann, Zaginione miasto Z. Amazońska wyprawa tropem zabójczej obsesji,
Warszawa: W.A.B. 2010.

Trudno oderwać się od tej fascynującej lektury, która zabiera czytelnika nie tylko do dalekiej i niebezpiecznej amazońskiej dżungli, ale i w czasy, kiedy na mapie świata znajdowały się ostatnie białe plamy.

Bohaterem książki jest Percy Fawcett, brytyjski wojskowy i odkrywca, członek Królewskiego Towarzystwa Geograficznego, uważany za jednego z ostatnich indywidualnych eksploratorów ery wiktoriańskiej, ponieważ wyruszał zazwyczaj z niewielką grupą mężczyzn, zaopatrzony jedynie w kompas, maczetę i podstawowe zapasy żywności i leków. W latach 1906-1925 Fawcett zorganizował kilka wypraw do Amazonii w celu wyznaczenia brazylijsko-boliwijskiej granicy oraz - co stało się obsesją podróżnika - odnalezienia pozostałości bogatej i potężnej cywilizacji prekolumbijskiej schowanej w sercu dżungli.

Ostatnia z wypraw, na którą zabrał Fawcett swojego syna i jego najlepszego przyjaciela, zakończyła się zaginięciem podróżników. Brak wieści skłaniał rodzinę i przyjaciół, a także całą zachodnią opinię publiczną, która z zapartym tchem śledziła dokonania Brytyjczyków, do wyobrażania sobie dalszych losów wyprawy. W nieprzyjaznej dżungli nawet tak doświadczony podróżnik jak Fawcett narażony był na atak ze strony Indian bądź śmierć spowodowaną chorobami, głodem i wycieńczeniem organizmu. Byli jednak i tacy, którzy sądzili, że Fawcett odnalazł swoje zaginione miasto Z, ale utrudnił to innym podróżnikom, ponieważ świadomie zacierał swoje ślady, podając w planach trasy złe współrzędne.

David Grann, amerykański dziennikarz tygodnika The New Yorker, z pieczołowitością opisuje realia początków XX wieku i motywy, które skłaniały ludzi pokroju Fawcetta do ryzykownych, ale i przynoszących sławę wypraw w nieznane. Książka Granna jest doskonale udokumentowana, przedstawia zarówno naukowe ustalenia ówczesnych antropologów, którzy byli zdania, że w nieprzyjaznej dżungli nie mogła powstać żadna rozwinięta kultura, jak i popularne, fantastyczne narracje w rodzaju Zaginionego świata Artura Conan Doyle'a, nawiasem mówiąc książki zainspirowanej działalnością Fawcetta.

Dzięki uprzejmości rodziny Fawcetta dziennikarz dotarł także do niepublikowanych notatek, dzienników i listów. Wyłania się z nich obraz człowieka ogarniętego obsesyjną myślą o mieście Z, jak sam je nazywał. Percy Fawcett rzeczywiście świadomie zacierał za sobą ślady, podawał złe współrzędne i za wszelką cenę chciał odkryć bogactwa zaginionego świata jako pierwszy.

David Grann mozolnie przedzierał przez gąszcz materiałów, dokumentów i map, ale wkrótce porzucił wycięte lasy papieru i wyruszył do prawdziwej zielonej dżungli w poszukiwaniu śladów wyprawy z 1925 roku. Choć wielu przed nim próbowało je odnaleźć, niemal wszystkie ekspedycje poniosły na tym polu porażkę - zaginęły podobnie jak ekipa Fawcetta bądź zakończyły się odwrotem i ucieczką przed nieprzyjaznymi grupami Indian. Wyprawa dziennikarza nie jest pod tym względem wyjątkiem. A jednak nie jest ona zupełnie bezowocna. David Grann dotarł do ludu Kalapalo, który prawdopodobnie jako ostatni widział Fawcetta żywego. Po krótkim przystanku w ich wiosce brytyjski podróżnik wyruszył dalej, na tereny zajmowane przez wojownicze plemiona.

Po spotkaniu z Kalapalo Grann ruszył dalej - do wioski Kuikuro, gdzie spotkał się z Michaelem Heckenbergerem, który już wiele lat prowadzi tam archeologiczne badania. Kuikuro, podobnie jak wiele innych plemion, żyją w gęstej dżungli, która - jak przekonywali antropolodzy - jest fałszywym rajem, miejscem, gdzie niemożliwe było powstanie złożonej kultury. A jednak las nosi ślady ludzkiej działalności, pełen jest obronnych wałów, grobli i dróg, które tworzą skomplikowany układ łączący wioski.

Przeczucie Fawcetta, że w głębi dżungli mogą kryć się ślady wspaniałej cywilizacji, tak często ośmieszane przez antropologów wyznających środowiskowy determinizm, okazało się zadziwiająco trafne. Choć Grann nie znalazł tego czego szukał, wnioski płynące z jego podróży i ze spotkania z Heckenbergerem przerastają najśmielsze oczekiwania czytelnika. Prekolumbijskie kultury Ameryki, choć wciąż kryją wiele tajemnic, są wnikliwie badane przez archeologów i antropologów wyzwolonych z łańcuchów XIX-wiecznego determinizmu. Aby poznać najnowsze ustalenia, słusznie podpowiada David Grann, warto sięgnąć po książkę 1491. Ameryka przed Kolumbem Charlesa C. Manna.

A co naprawdę stało się z Fawcettem? Tylko las zna prawdę.

Kauczukowy boom w Amazonii

Krzysztof Kolumb jako pierwszy opisał Indian odbijających piłkę zrobioną z dziwnej, lepkiej substancji spływającej z drzew tropikalnych, ale dopiero w roku 1869, kiedy B.F. Goodrich wyprodukował w Stanach pierwsze opony samochodowe, Amazonię, która miała właściwie całkowity monopol na najwyższej jakości lateks, ogarnęło kauczukowe szaleństwo.

D. Grann, Zaginione miasto Z. Amazońska wyprawa tropem zabójczej obsesji, Warszawa 2010, s. 99 - 100.
Nacinanie kory kauczukowca

Popyt na gumę pozyskiwaną z brazylijskiego kauczukowca rozpoczął poważne przemiany ekonomiczne i społeczne w Amazonii końca XIX wieku. Przemysł ten spowodował napływ robotników i bandytów, wycinanie lasów pod budowę kolei i dróg oraz naruszenie przez białych osadników izolacji, w jakiej do tego czasu żyło wiele indiańskich plemion. Kauczukowi przemysłowcy zajmowali przede wszystkim tereny wzdłuż Amazonki i jej dopływów, gdyż poruszanie się po rzece było stosunkowo najbezpieczniejszą i najłatwiejszą drogą do wnętrza dżungli. Próbowano także zbudować kolej łączącą Brazylię i Boliwię, ale wielu robotników zginęło z powodu chorób lub ataków Indian. Szczyt boomu kauczukowego przypada na lata 1879 - 1912.


W wyniku rozwoju przemysłu kauczukowego na Amazonką powstały pierwsze miasta, a największym z nich było Manaus. Wielcy przemysłowcy zarabiali na eksporcie gumy olbrzymie pieniądze, przewyższające nawet dochody z handlu kawą w innych regionach Ameryki Południowej.

Na przełomie lat 80. i 90. XIX wieku wybudowano w Manaus Teatro Amazonas, wspaniały budynek opery, który stanowił symbol bogactwa kauczukowych baronów. Niemal wszystkie materiały sprowadzono z Europy: marmur pochodził z Włoch, części stalowe z Anglii, meble ze stolicy Francji, a szkło żyrandoli z Murano. Kopuła opery wyłożona jest mozaiką w narodowych barwach Brazylii.

Teatro Amazonas w Manaus

Kauczukowy boom zakończył się, kiedy Brazylia straciła monopol w produkcji gumy. Przyczynił sie do tego Sir Henry Alexander Wickham, który w 1976 roku przemycił nasiona kauczukowca do Anglii, do Royal Botanic Gardens, Kew. Anglicy z powodzeniem rozpoczęli uprawę tej rośliny w Malezji, na Sri Lance i w Afryce.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Kongo: Biały król, czerwona guma, czarna śmierć

reż. Peter Bate, BBC (2003)

Film można obejrzeć na stronie Free Documentaries.

Dokument Petera Bate'a o zbrodniczych rządach Leopolda II w Kongo w okresie boomu kauczukowego w latach 80. i 90. XIX wieku. Wyprodukowany przez BBC film zawiera przede wszystkim typowe dla telewizyjnych dokumentów rekonstrukcje wydarzeń oraz wywiady z historykami, urzędnikami i przewodnikami, a także materiały nakręcone w Belgii i Kongo oraz niewielką liczbę archiwalnych filmów i fotografii.

Autorzy dokumentu portretują króla Leopolda II jako człowieka opętanego ideą posiadania kolonii, które stanowiły o sile państwa i mogły być źródłem olbrzymich dochodów. W młodości Leopold II dużo podróżował. Z greckiego Akropolu przywiózł fragment marmuru, na którym kazał umieścić swoją podobiznę i napis Il faut à la Belgique une colonie (Belgia musi posiadać kolonie). W końcu udało mu się zagarnąć olbrzymi fragment ziemi w centralnej Afryce, 76 razy większy niż sama Belgia.

Film ukazuje nie tylko okrucieństwo belgijskich kolonizatorów, ale i sposoby wymazywania z publicznego dyskursu pamięci o afrykańskich zbrodniach króla, na przykład poprzez tworzenie i celebrowanie narodowych symboli (obchody 50. i 75. rocznicy niepodległości, budowa Parku Cinquantenaire i Łuku Triumfalnego z prywatnych pieniędzy króla) oraz przypisywanie Leopoldowi II roli nowoczesnego władcy niosącego Afryce dobrodziejstwa cywilizacji (Royal Museum for Central Africa przez długi czas upamiętniało jedynie belgijskich oficerów, a nie ofiary ich terroru).

Pomnik Leopolda II w Brukseli

Współczesne, powszechne podręczniki historii wciąż ukazują belgijskie rządy w Kongo jako czas nowoczesnych przemian i ucywilizowania czarnych społeczeństw. Oto fragment belgijskiego podręcznika dla dzieci w wieku 10-12 lat:
Kiedy Belgowie dotarli do Konga, zastali populację ludzi będących ofiarami krwawej rywalizacji i handlu niewolnikami. Krok po kroku belgijscy urzędnicy, misjonarze, lekarze, koloniści i inżynierowie cywilizowali czarną ludność. Tworzyli nowoczesne miasta, drogi i koleje, porty i lotniska, fabryki i kopalnie, szkoły i szpitale. Ich praca znacząco polepszyła warunki życia tubylców.

Cyt za: Guy Vanthemsche, The Historiography of Belgian Colonialism in the Congo, [w:] Europe and the world in European historiography, red. C. Lévai, Pisa 2006, s. 89.

Tymczasem Adam Hochschild, autor książki King Leopold's Ghost: A Story of Greed, Terror, and Heroism in Colonial Africa uważa, że ofiarami bezwzględnej polityki króla mogło paść 10 milionów ludzi.

środa, 27 października 2010

Kongo: Potrzeba matką przemocy

Szkocki chirurg J.B. Dunlop w 1887 roku wpadł na pomysł, by dziecinny rower swojego małego synka wyposażyć w nadmuchiwaną gumową dętkę. Rowerową oponę opatentowano w 1888 roku. W ciągu następnych lat popyt na kauczuk wzrósł wielokrotnie. To tłumaczyło okrucieństwa kongijskiego reżimu opisane w dziennikach Sjöbloma i Glave'a.
Sven Lindqvist, Wytępić całe to bydło, Warszawa 2009, s. 39.


Od połowy lat 80. XIX wieku Kongo było formalnie nie tyle kolonią, co prywatną własnością króla Belgii, Leopolda II i nosiło nazwę Wolne Państwo Konga.

Leopold II

W 1891 roku Leopold II dał swoim reprezentantom monopol na handel kauczukiem i kością słoniową, a tubylców obciążył obowiązkiem pracy i transportu. Przedstawiciele Leopolda, jak pisze Lindqvist, rekwirowali kolonialne dobra bez jakiegokolwiek wynagrodzenia dla miejscowych, a tych którzy buntowali się przeciwko niewolniczej pracy, karano spalonymi wioskami, morderstwami i odłączaniem dzieci od rodzin, obcinaniem dłoni. Podobne surowe kary czekały tych, który nie dostarczyli Belgom ustalonej ilości kauczuku.

Szacuje się, że pod rządami Leopola II w Kongo zginęło kilka lub nawet kilkanaście milionów ludzi, a historycy skłonni są nazwać ten okres rządów ludobójstwem.

Rysunek ukazujący stosunek
Leopolda II do jego prywatnej kolonii

Edward Wilhelm Sjöblom był misjonarzem, który w 1892 roku podróżował przez Kongo poszukując miejsca na placówkę. W czasie podróży widział okrucieństwo białych kolonizatorów, którzy byli przekonani, że tylko przemocą można ucywilizować czarnego. Takie też było początkowe stanowisko E.J. Glave'a. jego poglądy zmieniły się, kiedy sam stał się świadkiem tortur. Posłuszeństwo wobec białych wymuszano najchętniej pejczem ze skóry hipopotama, który już po kilku uderzeniach zostawiał dotkliwe rany na ciele.

W 1908 roku, pod naciskiem opinii publicznej, przekształcono Kongo w kolonię Belgii.

poniedziałek, 18 października 2010

Holenderska Kompania Wschodnioindyjska

Pieprz, goździki i gałka muszkatołowa należały do najcenniejszych i najdroższych towarów na świecie. W 1602 roku grupa kupców założyła Vereenigde Oost-Indische Compagnie, znaną również pod skrótem VOC. W 1670 roku Kompania Wschodnioindyjska przemieniła się w najbogatsze przedsiębiorstwo, jakie zdołał dotąd powołać do życia człowiek, zatrudniało 50 000 pracowników, dysponowało własnym wojskiem liczącym 30 000 żołnierzy oraz należącymi do niego 200 okrętami transoceanicznymi.

R. Orizio, Zaginione białe plemiona, Wołowiec 2009, s. 35.

Holenderska Kompania Wschodnioindyjska była niemal osobnym państwiem, dysponującym własnym wojskiem i przywilejami samodzielnego prowadzenia wojen i zawierania sojuszy. Swoją potęgę finansową zawdzięczała monopolowi w handlu przyprawami. Był to pierwszy na świecie międzynarodowy koncern, panujący nad najważniejszymi szlakami handlowymi.

Zasięg imperium VOC

Najważniejsze faktorie i porty Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej:
  • na Jawie, w 1619 roku wojska Kompanii pod przywództwem Jana Pieterszoona Coena wkroczyły do Dżakarty i założyły twierdzę Batavia, która stała się główną siedzibą VOC
  • na Wyspach Korzennych (Moluki), nazwanych tak ze względu na uprawę roślin dających przyprawy takie jak gałka muszkatołowa czy goździki
  • na Cejlonie, w połowie XVII wieku Holendrzy położyli kres portugalskiemu panowaniu nad wyspą i złamali portugalski monopol na handel cynamonem
  • Kaapsztad, Przylądek Dobrej Nadziei, osada założona w 1652, była portem, do którego zawijały statki podróżujące do Wschodnich Indii, aby uzupełnić zapasy.

Jan Pieterszoon Coen
Jacob Waben, pocz. XVIII wieku

W ówczesnym świecie przyprawy były wszystkim. I każdy środek w wojnie o opanowanie handlu nimi uznawano za dopuszczalny. Słynny Jan Pieterszoon Coen, stojący na czele VOC, opłacił armię japońskich najemników, aby torturowała, ćwiartowała i ścinała głowywszystkim mężczyznom z wysp Banda w archipelagu Moluków (...). Ludność z wysp Banda - zanim dotarła tam VOC - liczyła 15 ooo, a piętnaście lat później miała zmaleć do 6 tysięcy. Na wszystkich Wyspach Korzennych Holendrzy wprowadzili karę śmierci dla każdego, kto zostanie przyłapany na uprawie, sprzedaży, kupowaniu i kradzieży albo posiadaniu bez zezwolenia gałki muszkatołowej, cynamonu albo goździków.

R. Orizio, Zaginione białe plemiona, Wołowiec 2009, s. 35.

niedziela, 17 października 2010

Władza i vodou

Książki głoszą, że dożywotni prezydent François Duvalier został pochowany w 1971 roku, 24 kwietnia (tj. w dzień, który jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności jest też dniem barona Samedi, bóstwa śmierci rządzącego wuduistycznymi zaświatami) po mszy żałobnej odprawionej w katedrze w Port-au-Prince i po oddaniu stu jeden salw z dział. (...) Duvalier został wybrany 22 września 1957 roku. "22" było jego szczęśliwym numerem: 22 listopada 1963 świętował szampanem zabójstwo Johna Kennedy'ego, swego nieprzyjaciela; dokądkolwiek się udawał, towarzyszyło mu dwudziestu dwóch Tonton Macoutes, uzbrojonych żołnierzy w ciemnych okularach, którzy terroryzowali ludność, każąc jej wierzyć, że są zombi i posiadają nadnaturalne moce. Po swej śmierci Papa Doc wszedł do panteonu bóstw wudu pod imieniem Loa 22 Os, czyli dobrego ducha numer dwadzieścia dwa.

R. Orizio, Zaginione białe plemiona, Wołowiec 2009, s. 186-187.

François Duvalier - karierę polityczną zaczynał od posady dyrektora narodowej służby zdrowia, a następnie ministra zdrowia. W 1957 roku zwyciężył w wyborach prezydenckich, między innymi za pomocą niedemokratycznych, brutalnych metod - korupcji, zastraszania i mordowania przeciwników politycznych. W swoich kampaniach odwoływał sie do afro-haitańskiej części społeczeństwa, umocnił kult vodou, traktując go jako instrument władzy. Kreował swój wizerunek na wzór barona Samedi, bóstwa kultu vodou.


Tonton Macoute była jego prywatną milicją, stworzoną na wzór faszystowskich Czarnych Koszul. To z ich pomocą Duvalier sprawował autorytarną władzę, opartą na morderstwach, torturach, wymuszeniach i korupcji. Liczbę ofiar jego reżimu szacuje się na 30 tysięcy. Nazwę tego szwadronu śmierci tłumaczy się na język angielski jako boogeyman, na polski zaś - dosłownie - jako "dzieciojad".

Po śmierci Duvaliera prezydentem został jego syn Jean-Claude Duvalier, który miał wówczas zaledwie 19 lat. W 1986 roku został obalony i zmuszony do wyjazdu z Haiti. (źródło: Wikipedia)

Jean-Claude Duvalier nad trumną swojego ojca

piątek, 15 października 2010

Polacy na Haiti [2]

Na początku lat osiemdziesiątych XX wieku do Cazales, haitańskiej wioski, w której żyją potomkowie polskich legionistów, przyjechał pewien Polak o nazwisku Jerzy Detopski, aby - jak sam twierdził - odnaleźć swoich krewnych. Po krótkim pobycie zaprosił do Polski Amona Fremona, jednego z członków wspólnoty, który w następujący sposób opowiadał o swojej podróży:
W tamtych dniach tam w kraju toczyła się wojna i kraj potrzebował kogoś obdarzonego magiczną mocą. Jerzy woził mnie od miasta do miasta i organizował wielkie święta magii. W każdym mieście, razem z przynajmniej dwudziestoma pięcioma białymi, szliśmy do lasu i razem odprawialiśmy rytuały.

Za: R. Orizio, Zaginione białe plemiona, Wołowiec 2009, s. 176.
Orizio nie wyjaśnia, kim był ów Detopski, ponieważ - jak przyznał w wywiadzie udzielonym "Gazecie Wyborczej" - po prostu tego nie wiedział. Tymczasem chodzi o Jerzego Grotowskiego, reżysera teatralnego, który w ramach Teatru Źródeł badał rytuały różnych plemion, aby odkryć ich teatralną formę i skonfrontować je z własnymi technikami teatralnymi.

Leszek Kolankiewicz o Grotowskim:
Z polskiego legionisty, oficera, który wykazał się męstwem podczas tłumienia powstania czarnych niewolników na San Domingo, a który nazywał się Feliks Grotowski, zrobił swojego przodka; i potrafił wmówić nawet historykom, że ten oficer przeszedł na stronę rebeliantów. (...) W książce „Tribů bianche perdute” („Lost White Tribes”) autor Riccardo Orizio relacjonuje rozmowę z cazalczykiem, kapłanem Vodou (jak mówi się po haitańsku), którego niejaki „Jerzy Detopski” – chodzi oczywiście o Grotowskiego – zabrał w 1980 r. do Polski.
Kiedy w 2009 roku prof. Kolankiewicz odwiedził Cazales, Amon Fremon już od kilku lat nie żył.

czwartek, 14 października 2010

Polacy na Haiti

Konflikt, który miał zaprowadzić Polaków na Haiti, zrodził się w 1794 roku, kiedy na San Domingo zniesiono niewolnictwo, a właściciele plantacji zakwestionowali tę decyzję. Czarni niewolnicy wzniecili bunt, łudząc się, że rewolucyjny Paryż stanie po ich stronie. Jednak Haiti było dla Francji zbyt ważne by mogła ryzykować jego utratę. Z kolonią San Domingo prowadzono połowę oceanicznego handlu, a od sprowadzanych z Perły Antyli kawy, indygo, kakao, bawełny i cukru zależało przetrwanie wielu portów. Istniało nawet powiedzenie "bogaty jak Kreol".
R. Orizio, Zaginione białe plemiona, Wołowiec 2009, s. 178.

Pierwsze oddziały polskich legionistów wyruszyły na Haiti w latach 1802-1803. Z listu Józefa Nowickiego (1803):
Tutaj wojnę prowadzi się w zupełnie inny sposób niż w Europie. W ciągu ostatnich trzech dni sprowadziliśmy sobie z kolonii hiszpańskich 200 psow do walki, jutro mamy nadzieję otrzymać 400 dalszych. (...) Brytany ćwiczą całymi dniami na żywych Murzynach, których rozszarpują bez litości.

Za: R. Orizio, Zaginione białe plemiona, Wołowiec 2009, s. 165.

Czarnymi buntownikami dowodził Pierre Dominique Toussaint L’Ouverture, nazwany przez Chateaubrianda ironicznie "czarnym Napoleonem", a często określany także jako "czarny George Washington". Kiedy został pojmany i zesłany do Francji, zastąpił go Jean-Jacques Dessalines, który proklamował niepodległość i miał powiedzieć:

Ów akt niepodległości spiszę, mając za kałamarz czaszkę białego człowieka, używając jego krwi niczym atramentu, a za bibułę posłuży mi jego skóra. Piórem będzie mi bagnet.
Za: R. Orizio, Zaginione białe plemiona, Wołowiec 2009, s. 181.

Jean-Jacques Dessalines

W 1806 roku Dessalines został zamordowany, a po jego śmierci Haiti przekształcono w republikę. Była to pierwsza czarna republika na świecie.

***
Legenda głosi, że w czasie walk część Polaków opuściła szeregi francuskie i opowiedziała się za walczącymi niewolnikami, dostrzegając w ich losach swoje własne dążenia niepodległościowe.

Konstytucja z 1805 zawiera interesujący zapis świadczący o uprzywilejowanej pozycji Polaków. Otóż według artykułu 13. spośród wszystkich les blancs jedynie Polacy i Niemcy, znaturalizowani decyzją rządu, mieli pełne prawa obywateli kraju, mogli posiadać ziemię i handlować towarami wyprodukowanymi na wyspie.

Polacy, którzy zdecydowali się pozostać na Haiti, nie należeli jednak nigdy do majętnych warstw haitańskiego społeczeństwa, nie byli posiadaczami ziemi, nie prowadzili handlu towarami kolonialnymi. Ich potomkowie żyją w biednej wsi Cazales.